Bo można było uniknąć Civil War.
Tony
Stark siedział właśnie w swojej pracowni, harując nad kolejnym projektem, kiedy
otrzymał najdziwniejszego smsa w swoim życiu. Co prawda nie zdumiała go treść,
bo Stark dostawał wiadomości typu „Spotkajmy się tu, o tej godzinie" kilka
razy dziennie i większość z nich najzwyczajniej w świecie ignorował. Nie,
zaskoczeniem nie był sms, a jego nadawca. Tony odwołał wszystkie swoje
spotkania i przebrał się w dość nieformalny strój, oczywiście, jak na swoje
standardy. Poszukał też jakichś plastrów, żeby móc owinąć swoje dłonie. Od
ataku Ultrona, regularnie ćwiczył na worku treningowym, często rozwalając sobie
kostki do krwi. I choć często przeklinał się za to w myślach, codzienne
ćwiczenia uspokajały go, pomagając się skupić nad projektami. Gdy skrył swoje
ręce pod opatrunkiem i rękawami marynarki, ruszył w kierunku Brooklynu,
zostawiając Avengers Tower całkowicie puste; wszyscy domownicy wybyli na misje.
No, może poza nadawcą wiadomości. Z tego co się orientował, to najwcześniej
miał wrócić Clint z Nataszą, a i tak najwcześniej pojutrze.
Miejscem spotkania była mała, całkiem
przytulna knajpka z tajskim jedzeniem. Gdy Stark przekroczył próg, od razu
zauważył nadawcę smsa, siedzącego przy stoliku, obracając w chudych palcach
puszkę z jakimś napojem. Ubrany był w ciemnozieloną kurtkę o lekko wojskowym
kroju, a jego niebieska bejsbolówka była naciągnięta prawie na sam nos. Stark,
wciąż nie do końca wiedząc co powinien myśleć względem tego spotkania, podszedł
do niego w ten swój markowy, nonszalancki sposób siadając przed nim z typowym,
Starkowym uśmiechem.
- Zamawiałeś już coś? – zapytał, a ich spojrzenia skrzyżowały się.
- Nie, czekałem na ciebie – wzruszył ramionami - Choć tak szczerze, to nie
mam zielonego pojęcia co mogą tu podawać – Bucky Barnes zdjął czapkę,
odkładając na blat stołu. Włosy miał spięte z tyłu, kilka kosmyków wyślizgnęło
się, spadając na jego zmęczoną twarz, która miała trupio blady odcień, oczy
były lekko zapadnięte, pod nimi ciemnofioletowe sińce, policzki pokrywał
kilkudniowy zarost. W dłoniach poznaczonych licznymi bliznami trzymał puszkę z
napojem kokosowym, nieustannie obracając ją w rękach.
- Nie napijesz się? – zapytał Stark, bo nawet nie wiedział, jak zagaić tę
rozmowę.
Steve odnalazł Bucky'ego ponad pół roku
temu, od tego czasu Zimowy Żołnierz został poddany leczeniu, specjaliści
szczególnie skupili się na jego stanie psychicznym. Aktualnie był pod stałą
kontrolą lekarzy i od paru miesięcy mieszkał w Avengers Tower. Kilka tygodni
temu uznano nawet, iż jego stan jest na tyle stabilny, że Barnes zaczął opuszczać
ich bazę. Wpierw Tony monitorował każde z jego wyjść, choć zawsze był z nim
Steve, a często też Sam czy Natasza i Clint. Bucky opuszczał Avengers Tower
samotnie tylko po to, żeby od czasu do czasu zrobić małe zakupy (Stark
zauważył, że Zimowy Żołnierz uwielbia śliwki), ale nie dalej niż dwie
przecznice od bazy. Tak jakby sam sobie nie ufał. Dlatego też tak bardzo
zdziwił go widok mężczyzny na Brooklynie.
Bucky ponownie obrócił puszkę i podsunął ją Starkowi pod nos.
- Siedemdziesiąt lat temu walczyliśmy z Niemcami, Włochami, Japończykami,
nie potrafiliśmy się porządnie dogadać z ZSRR, a teraz mogę przeczytać opis w
ich języku na każdym produkcie. Mimo wszystko czas leczy rany.
- Ja bym powiedział, że to prosty przykład konsumpcjonizmu i kapitalizacji
– odparł Stark, oddając mu puszkę. Bucky wpatrywał się w nią z nieodgadnionym
dla Tony'ego wyrazem twarzy. Stark ponownie stwierdził, że nie potrafi czytać z
mimiki Zimowego Żołnierza. Zwykle jego twarz była zastygłą maską, bez cienia
wyrazu, a wszelkie ruchy ust, brwi, powiek wyglądały na nieskoordynowane i
niezupełnie kontrolowane przez samego Barnesa.
- Muszę z tobą porozmawiać Stark.
- Myślę, że nie ciągnąłbyś mnie tu, gdybyś chciał mówić tylko o starych
czasach.
- W sumie to właśnie o nie chodzi – Buck podparł podbródek na metalowej
ręce, a drugą przeczesał włosy – Od razu zaznaczę, że po tym co powiem, masz
pełne prawo, żeby mnie zabić. Nie obiecuję, że nie będę się bronił, wybacz, tak
mnie zaprogramowali, ale postaram się nie zrobić ci krzywdy – powiedział na
jednym tchu.
Stark spiął się, jego spojrzenie skrzyżowało się z tym należącym do
Zimowego Żołnierza.
- Potrafisz zainteresować słuchacza.
Barnes wykrzywił usta w lekkim grymasie.
- Powoli przypominają mi się fragmenty z bycia Zimowym Żołnierzem. Pamiętam
tylko twarze, zero nazwisk, dat, akt, niczego. Same twarze – urwał
zastanawiając się co powiedzieć dalej – Ostatnio, gdy oglądałem z Samem jakiś
program o zamachu na Kennedy'ego. Pamiętam tą twarz Stark – ponowna pauza, tym
razem na otworzenie puszki. Tony nie zamierzał go ponaglać, ale czuł gorąco
uderzające do jego twarzy – Przypomniałem też sobie coś o wiele gorszego.
Pamiętam twarze Twoich rodziców.
Tony czuł, że wszystko w nim zaczyna wrzeć, obraz Barnesa zatarł się,
przykryty tonami złości i nienawiści. Choć głównie furii. Stark chciał już
zakładać zbroje, już miał palec na przycisku, ale coś mu nie gra. Coś wyszło
poza jego Starkowy schemat, coś co spowodowało lekkie spięcie w jego głowie.
- Dlaczego mi to mówisz? – wycharczał. Bucky, który chwilę wcześniej wbił
wzrok we własne dłonie, patrzył teraz na niego z kamienną twarzą.
- Bo cokolwiek nie powiem, nic nie zmieni faktu, że jestem wielokrotnym
mordercą Stark. Nienawidzę siebie i tego, że to ja żyję, a wielu innych ludzi
nie.
Error 404. Teraz Tony już kompletnie nic nie rozumiał. Nie potrafił znaleźć
racjonalnej odpowiedzi, dlaczego Barnes się nie broni.
- I słusznie – powiedział wypranym z emocji głosem. Bucky wciąż dzielnie
patrzy mu prosto w oczy. I nie jest to bynajmniej buta, a prawdziwa,
nieściemniona skrucha. Mózg Tony'ego przeżywał poważne zwarcie.
Dlaczego Barnes nie zasłania się tym, że nie był sobą? Że był pod stałą
kontrolą? Dlaczego nie mówi, że jest tylko ofiarą HYDRY?
Gdy Tony uświadomił sobie, że sam w swojej głowie zaczął usprawiedliwiać
Bucky'ego, rzucił mu się do gardła. W kilka chwil pokonał długość stołu i
złapał Zimowego Żołnierza za kołnierz kurtki ciągnąc go ku sobie, a Bucky
Buhanan Barnes nawet nie próbował się bronić.
W końcu opadł z sił i oparł się o ścianę tuż obok Zimowego Żołnierza.
Patrzył na niego, na jego opuchniętą twarz i czuł się pusty. Po chwili
przerzucił wzrok na swoje dłonie; bandaż zrobił się czerwony. Spróbował wytrzeć
ręce o spodnie, zostawiając na nich rdzawe ślady krwi. Czuł się wycieńczony,
więc zjechał po ścianie i usiadł na ziemi, dotykając kolanem Barnesa. Zimowy
Żołnierz nie oddychał, a Stark jeszcze nie potrafił stwierdzić, czy to źle.
Stark milczy i próbuje zrozumieć algorytm własnych emocji, bo nagle robi mu
się cholernie żal Bucky'iego. Na szczęście uczucie wyparowuje tak szybko, jak
się pojawiło.
Stark
wyłapuje nutę zażenowania w głosie Bucky'ego, co wydaje mu się w jakiś sposób
komiczne. Słyszy ciężki oddech Barnesa, nagle uświadamia sobie, że rozmawia z
mordercą własnych rodziców. Tylko że Stark nie ma już siły, żeby chociażby
unieść dłoń. I tak naprawdę nie czuje już złości, wyłącznie zimną pustkę.
Tak to powinno wyglądać. Tak powinien był
zrobić. Tak to powinno się skończyć. Powinien siedzieć teraz z Bucky'm w tym
pieprzonym tajskim barze i pokazać mu jak się używa pałeczek, żeby mógł zjeść
te piekielnie ostre makarony.
Stark parsknął śmiechem i nagle zamarł. W końcu zmusił się do spojrzenia na Bucky'ego. Zimowy Żołnierz leżał na ziemi, w tej samej pozycji, w której został po ostatnim ciosie Starka. Nie ruszał się i definitywnie nie oddychał. Tony schował twarz w dłoniach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz