Nauczyłem się umierać w sobie.
Wade. Nudzi mi się...
Zerwał się do siadu. Zacisnął mocno oczy, wydawało mu się, że słyszy Petera, ale to tylko White znów podrabiał głos chłopaka. Nie miał już nawet siły go przeklinać, kłócić się czy po prostu warknąć, żeby się najzwyczajniej w świecie zamknął. Ponownie wrócił do leżenia i wpatrywania się w sufit. Pustka. Okropna i paskudna pustka.
Złapał się nawet na tym, że pragnął zapomnieć. Choć na chwilę zapomnieć, że ktoś taki, jak Peter Parker w ogóle istniał. Że przebił mu duszę i wypełnił ją nadzieją, szczęściem, takim prawdziwym niezachwianym, tak odmiennym od tego, które ludzie za takowe uważają. Bo Wade dzięki Peterowi nie musiał co tydzień przeżywać najlepszej nocy swojego życia, każda minuta z nim takową była. Poza tym, przestał widzieć sens szczęścia za dnia, skoro w nocy i tak musiał stanąć naprzeciwko swoim demonom. Samotnie. A przy Peterze cichły nie tylko głosy. Każdy błąd jego życia, każda porażka została rozłożona na bardzo bolesne czynniki pierwsze, a następnie sklejona. Tak, że Deadpool myśląc o swojej córce, widział jej uśmiechniętą buźkę, a nie ociekające krwią szczątki. Te drugie leżały gdzieś w jego podświadomości, pewnie tuż obok przeklinającego go White'a i szalejącego Yellowa, za drzwiami zatrzaśniętymi uspokajającymi słowami Petera.
A teraz zniknął.
I nie wróci.
I wszystko wróciło ze zdwojoną siłą.
Zasłużyłeś...
Wade zwinął się w ciasny kłębek. Wiedział, że pistolet leżał na szafce nocnej. I kusił. Odwrócił się na drugi bok, mając w sercu obietnice złożoną Peterowi. Było mu tak strasznie wstyd, gdy próbował odrzucić od siebie jego istnienie, tylko po to, by uniknąć bólu. Aż za dobrze wiedział, że nie zapomni.
Przy ścianie stał Peterowy plecak, z szafy wystawała jego bluza, Deadpool miał mu ją oddać, ale ciągle nie było okazji. Teraz już jej nie zwróci. Dźwignął się z posłania i chwycił ubranie, uświadamiając sobie, jak drobny był Spider-Man. Bluza była jasnoniebieska, wytarta, sznurek do ściągania kaptura został przezornie zawiązany na końcach na potrójny supeł. W kieszeniach znalazł klucze z doczepionym breloczkiem w kształcie jednorożca, który oczywiście był prezentem od niego, a także papierek po ulubionych cukierkach Petera, tych owocowych, oblanych czekoladą i z galaretką w środku oraz kilka ciasno poskładanych kartek. Mężczyzna odłożył delikatnie zawartość kieszeni na szafkę nocną. Po chwili zastanowienia schował pistolet do szuflady.
Na pewno nie możemy się zabawić?
Yellow był naprawdę przygnębiony, od dawna nie ruszyli na żadną misję, brakowało mu akcji, przez co stawał się marudny i apatyczny.
Co Ty Yellow, nie widzisz, że ten idiota jest kłębkiem rozpaczy?
A dlaczego?
W końcu nie zdążył. NIE UDAŁO mu się go uratować.
Nie lubię tej całej żałoby.
Drobne rzeczy, Peter składał się z drobnych rzeczy, które Wade znał na wylot. Potrafił zasnąć tylko na lewym boku. Nim zaczął czytać książkę, bez znaczenia czy był to podręcznik z chemii, czy kryminał, musiał ją najpierw powąchać. Oczywiście dyskretnie, ale nie umykało to uwadze najemnika. Po wyjściu z domu, będąc już na zewnątrz, często wracał i sprawdzał czy aby na pewno zamknął drzwi wejściowe. Wciąż pisał piórem od wujka Bena, choć sam argumentował, to tym, że nie potrafi przestawić się na długopisy. W momencie, gdy coś miało być zapisane bardziej oficjalnie, skrobał drugą stroną stalówki, tak, aby litery były cieńsze. Gdy robił sobie na szybko herbatę (dwie łyżeczki cukru, no chyba, że była malinowa, wtedy nie słodził) często zostawiał łyżeczkę w kubku, prawie wydłubując sobie nią oko przy pierwszym łyku. Następnie wyjmował ją strasznie zmieszany i odkładał za siebie, jakby chcąc zamaskować swój błąd. Idąc chodnikiem nie następował na łączenia i pęknięcia płytek... Wade czuł, że nie potrafi oddychać bez tych drobnostek. Nie, po prostu nie. Bił się z własnymi myślami czy da radę pójść na pogrzeb Petera i czy w ogóle powinien. Z informacji, które otrzymał od S.H.I.E.L.D., dowiedział się, że udało im się utrzymać tożsamość chłopaka w tajemnicy, więc młody Parker zostanie pochowany, jak zwykły obywatel Stanów Zjednoczonych, a nie prawdziwy bohater. Którym przecież do cholery był. Czy nie zasługiwał, żeby choć teraz ludzie oddali mu należyty hołd, pożegnali go niczym kogoś, kto setki razy uratował im tyłki? Wade już teraz widział na niektórych ścianach wieżowców graffiti: „Spider-manie, dlaczego opuściłeś Nowy York?" i miał ochotę pociąć na kawałeczki tych, którzy odważyli się to napisać.
Oddał za Was życie tępe szuje, a jedyne, co potraficie zrobić, to wciąż mu wyrzucać.
Uderzył pięścią w ścianę, nawet nie zarejestrował, kiedy podniósł się z powrotem do siadu. Dłoń zahaczyła o kant szafki, która rozcięła skórę prawie do kości. Wade z nienawiścią patrzył jak rana się zasklepia.
Nie chciał tego.
Naprawdę jedynym jego marzeniem było po prostu zejść z tego świata i mieć nadzieję, że rzeczywiście gdzieś tam znajdzie Petera i Ellie. Pistolet wołał go, a on wiedział, że nie da rady się już dłużej opierać. Wyjął go z szuflady, przeprosił Petera i nacisnął spust.