Przedostała się w parszywy czas,
przez ulice zakażone bezradnością dni.
Gdyby Deadpool miał określić swoje życie jednym słowem, to byłoby to pewnie parszywe.
Nic więcej nic mniej. Może jeszcze jakiś czas temu nie określałby go,
aż tak źle. W końcu miał trochę wesołych wspomnień, parę, ale osób, na
których skupiał się cały jego świat. I ten i tak już bardzo pokręcony
światek, runął w gruzach w momencie śmierci jego córki. Wade nie chciał
pamiętać, ale wiedział, że ten obraz nigdy go nie opuści. Ciągnące się
niemożliwie minuty, gdy przerażony kopał w stercie trupów, błagając,
żeby nie było tam jego córeczki. Jego Ellie. Jego słońca, jego
najważniejszego powodu do życia. Oczywiście życie musiało jeszcze raz
sobie z niego zażartować. Okrutnie, jak zawsze. Znalazł ją, ledwo
rozpoznając przez ilość i rozległość obrażeń. Upewnił się, o ironio,
przez zegarek z Hello Kitty na jej nadgarstku, jakiś czas temu kupili
sobie takie same. Nie pogodził się ze stratą. Ścigał jej morderców i
zemścił się na każdym z nich.
I mimo tego, że świat wciąż widział tą jego wesołą, choć mocno pieprzniętą stronę, to gdzieś w środku Deadpool zaczynał czuć bezsensowność swojej egzystencji. Nie miał swojego miejsca, nie miał, dla kogo żyć. Przedtem najemnicze życie oświecała mu możliwość spotkania się z Ellie, którą ukrywał u członkini S.H.I.E.L.D. Powinien jej bronić i nie opuszczać nawet na krok, to nie była jej wina, że był jej ojcem. Szaleństwo też przestawało być jego siłą napędową. Głosy również stawały się leniwe, Yellow większość czasu przesypiał, tylko White czasem rzucił w niego jakąś kwaśną obelgą. Zaczęło dochodzić do momentów, gdy Wade nie potrafił rano wstać, przestawał odbierać telefony od zleceniodawców, całe dnie przesiadywał w domu z meksykańskich żarciem, nadrabiając seriale. Motywacja do życia znikła wraz z jego córką. Nachodziły go też nieprzyjemne przemyślenia, a oglądanie raz po raz Million Dollar Baby też nie pomagało. Choć najgorzej było, gdy zaczynał wspominać, analizować swoje życie. Nigdy przedtem tego nie robił i cóż... Bilans był raczej słaby.
Dom. Dzieciństwo. Wiecznie wkurwiony ojciec. Przemoc. Molestowanie. Ból. Wstyd. Cierpienie. Matka, jego ukochana ostoja. Matka narkomanka. Matka, która za szybko odeszła. U.S Army. Trening. Odejście z oddziału. Zostanie najemnikiem. Maroko. Szkolenia. Japonia. Szkolenia. Powrót do USA. Zlecenia. Poznanie Vanessy. Rak. Eksperyment. Pieprzony Francis...
Długo masz zamiar się tak nad sobą użalać?
Gdy kompletnie odechciało mu się żyć próbował się zabić. Nagle Healing Factor okazał się jego najgorszym wrogiem, przeciwnikiem nie do pokonania, cholernym dupkiem trzymającym go w obrzydliwym ciele. Gorszym od samego Wolverina. Przyłapywał się na tym, że machinalnie wykonywał swoją robotę.
Zlecenie. Sen. Zlecenie.
Autopilot. Wszystko zlewało się w jeden szary ciąg, o którym myślał tak rzadko, jak o rzadko myśli się o oddychaniu lub mruganiu.
Zlecenie. Sen. Zlecenie.
Podczas jednego z takich zleceń poznał Petera Parkera. I od razu go polubił, choć cóż... Można powiedzieć, że raczej jednostronnie. Co go przyciągnęło do Pajęczarza? Nie był do końca pewien. Na początku Peter traktował go z dystansem, krytykował, z powodu jego formy zarobku. I w kółko powtarzał:
„Z ogromną mocą idzie w parze ogromna odpowiedzialność."
Słowa te wypowiadał wręcz z namaszczeniem i delikatnym uśmiechem, choć to drugie Deadpool zauważył dużo później. Potem zwykle mierzył Wade'a chłodnym spojrzeniem i dopowiadał:
„A Ty się tylko bawisz, jak dzieciak z piaskownicy. W dodatku podczas tej zabawy ludziom spadają głowy."
I ciężko mu się było z Spidermanem nie zgodzić. A jednak zamiast stronić od Petera, działa się rzecz zupełnie odwrotna, szukał jego towarzystwa. Wiedział o tym, jak bardzo Spidey uwielbiał Manhattan i że, podczas patroli, nieraz się tam zapuszczał. Wtedy Deadpool dotrzymywał mu towarzystwa próbując się dowiedzieć, dlaczego tak lubi przesiadywać z Pajęczarzem. I im więcej słuchał tym lepiej rozumiał.
Peter, mimo młodego wieku, zawsze starał się być poważny i opanowany. Wade'owi wydawało się, że to przez moc i przymus szybkiego dorośnięcia z jej powodu. Przez tą całą „wielką odpowiedzialność". Pomimo to, zdarzały mu się momenty, gdy przystawał, jego kamienna twarz nagle się rozchmurzała i Peter zaczynał zachwycać się, a to pięknem Brodwayu, a to smakiem taco lub cichym i przytulnym widokiem Queens. I Deadpool naprawdę polubił tego Spidermana. Spidermana, który zachwycał się pierwszymi przebłyskami błękitnego nieba wiosną, zielenią, ogarniającą Central Park latem, wszystkim, co wiązało się z jesienią, to była jego ulubiona pora roku, spokojem, a jednocześnie martwym wyciszeniem, które niosła ze sobą zima.
Wade nie powiedziałby, że Peter patrzył na świat przez pryzmat fotografii, którą się pasjonował. Aparat pozwalał mu na uchwycenie momentów. Niecodziennych w swojej codzienności. A Peter wyłapywał takich momentów o wiele więcej niż przeciętny człowiek; był wrażliwy na otaczający go świat. Szukał tego „czegoś" i uwieczniał je. Był bardziej pasjonatem świata niż fotografii. Za to Wade zaczynał uważać za to „coś", co Peter uwieczniał na swoich zdjęciach, właśnie młodego fotografa. Coś, co potrafiło go wzruszyć i pomagało się oderwać od codzienności, jeśli tak mógł nazwać swoje najemnicze życie. Bo Peter był dla Deadpoola osobą, która wręcz jaśniała dobrem i niewinnością na tle wszystkiego i wszystkich. Oczywiście nie był bez skaz, popełniał błędy, jak każdy człowiek. Jednak, gdy inni przechodzą nad nimi do codzienności, a przynajmniej próbują, Peter dokładał ich sobie jeszcze więcej. Przede wszystkim obwiniał się o śmierć swojego wujka i Gwen, choć według Deadpoola zupełnie niepotrzebnie. I mimo tego, mimo bycia udręczonym swoją historią, obowiązkiem, który ktoś złożył na jego barki bez jakiegokolwiek pytania o pozwolenie, mimo odrzucenia, uznania przez większość świata za kryminalistę, mordercę, mimo tego Peter czerpał przyjemność z życia. Z każdego lotu na pajęczynie, z wiatru, który otulał go zimnymi ramionami na dachach wieżowców i przyprawiał o gęsią skórkę, z prostych czynności, na które Deadpool dawno, a może i być, że od zawsze, przestał zwracać uwagę. Peter był za to tak autentyczny w tym swoim zachwycie życiem i światem, że Wade'owi nierzadko odbierało mowę.
Sam Deadpool nie należał do osób z jakimiś głębszymi przemyśleniami. Większość emocji wyrażał akcentując je wiązanką przekleństw, tak po prostu było najłatwiej. Jednak ktoś, Deadpool za nic nie pamiętał, kto dokładnie, kiedyś mu powiedział:
Żyjemy w skażonym świecie, dlatego, kiedy widzisz coś pięknego, w momencie, gdy czujesz prawdziwe wzruszenie, gdy spotykasz dobrego człowieka - bierz to. Oglądaj, dotykaj, słuchaj. Choćby kwadrans, jeden błysk światła, jedną szczerą rozmowę. Jesteśmy spragnieni czystego dobra, które często mija na tak zwyczajnie i szybko, ze nawet nie zdajemy sobie sprawy, że przeszło przed naszym nosem.
Tym mniej więcej był dla Deadpoola Peter.
I mimo tego, że świat wciąż widział tą jego wesołą, choć mocno pieprzniętą stronę, to gdzieś w środku Deadpool zaczynał czuć bezsensowność swojej egzystencji. Nie miał swojego miejsca, nie miał, dla kogo żyć. Przedtem najemnicze życie oświecała mu możliwość spotkania się z Ellie, którą ukrywał u członkini S.H.I.E.L.D. Powinien jej bronić i nie opuszczać nawet na krok, to nie była jej wina, że był jej ojcem. Szaleństwo też przestawało być jego siłą napędową. Głosy również stawały się leniwe, Yellow większość czasu przesypiał, tylko White czasem rzucił w niego jakąś kwaśną obelgą. Zaczęło dochodzić do momentów, gdy Wade nie potrafił rano wstać, przestawał odbierać telefony od zleceniodawców, całe dnie przesiadywał w domu z meksykańskich żarciem, nadrabiając seriale. Motywacja do życia znikła wraz z jego córką. Nachodziły go też nieprzyjemne przemyślenia, a oglądanie raz po raz Million Dollar Baby też nie pomagało. Choć najgorzej było, gdy zaczynał wspominać, analizować swoje życie. Nigdy przedtem tego nie robił i cóż... Bilans był raczej słaby.
Dom. Dzieciństwo. Wiecznie wkurwiony ojciec. Przemoc. Molestowanie. Ból. Wstyd. Cierpienie. Matka, jego ukochana ostoja. Matka narkomanka. Matka, która za szybko odeszła. U.S Army. Trening. Odejście z oddziału. Zostanie najemnikiem. Maroko. Szkolenia. Japonia. Szkolenia. Powrót do USA. Zlecenia. Poznanie Vanessy. Rak. Eksperyment. Pieprzony Francis...
Długo masz zamiar się tak nad sobą użalać?
Gdy kompletnie odechciało mu się żyć próbował się zabić. Nagle Healing Factor okazał się jego najgorszym wrogiem, przeciwnikiem nie do pokonania, cholernym dupkiem trzymającym go w obrzydliwym ciele. Gorszym od samego Wolverina. Przyłapywał się na tym, że machinalnie wykonywał swoją robotę.
Zlecenie. Sen. Zlecenie.
Autopilot. Wszystko zlewało się w jeden szary ciąg, o którym myślał tak rzadko, jak o rzadko myśli się o oddychaniu lub mruganiu.
Zlecenie. Sen. Zlecenie.
Podczas jednego z takich zleceń poznał Petera Parkera. I od razu go polubił, choć cóż... Można powiedzieć, że raczej jednostronnie. Co go przyciągnęło do Pajęczarza? Nie był do końca pewien. Na początku Peter traktował go z dystansem, krytykował, z powodu jego formy zarobku. I w kółko powtarzał:
„Z ogromną mocą idzie w parze ogromna odpowiedzialność."
Słowa te wypowiadał wręcz z namaszczeniem i delikatnym uśmiechem, choć to drugie Deadpool zauważył dużo później. Potem zwykle mierzył Wade'a chłodnym spojrzeniem i dopowiadał:
„A Ty się tylko bawisz, jak dzieciak z piaskownicy. W dodatku podczas tej zabawy ludziom spadają głowy."
I ciężko mu się było z Spidermanem nie zgodzić. A jednak zamiast stronić od Petera, działa się rzecz zupełnie odwrotna, szukał jego towarzystwa. Wiedział o tym, jak bardzo Spidey uwielbiał Manhattan i że, podczas patroli, nieraz się tam zapuszczał. Wtedy Deadpool dotrzymywał mu towarzystwa próbując się dowiedzieć, dlaczego tak lubi przesiadywać z Pajęczarzem. I im więcej słuchał tym lepiej rozumiał.
Peter, mimo młodego wieku, zawsze starał się być poważny i opanowany. Wade'owi wydawało się, że to przez moc i przymus szybkiego dorośnięcia z jej powodu. Przez tą całą „wielką odpowiedzialność". Pomimo to, zdarzały mu się momenty, gdy przystawał, jego kamienna twarz nagle się rozchmurzała i Peter zaczynał zachwycać się, a to pięknem Brodwayu, a to smakiem taco lub cichym i przytulnym widokiem Queens. I Deadpool naprawdę polubił tego Spidermana. Spidermana, który zachwycał się pierwszymi przebłyskami błękitnego nieba wiosną, zielenią, ogarniającą Central Park latem, wszystkim, co wiązało się z jesienią, to była jego ulubiona pora roku, spokojem, a jednocześnie martwym wyciszeniem, które niosła ze sobą zima.
Wade nie powiedziałby, że Peter patrzył na świat przez pryzmat fotografii, którą się pasjonował. Aparat pozwalał mu na uchwycenie momentów. Niecodziennych w swojej codzienności. A Peter wyłapywał takich momentów o wiele więcej niż przeciętny człowiek; był wrażliwy na otaczający go świat. Szukał tego „czegoś" i uwieczniał je. Był bardziej pasjonatem świata niż fotografii. Za to Wade zaczynał uważać za to „coś", co Peter uwieczniał na swoich zdjęciach, właśnie młodego fotografa. Coś, co potrafiło go wzruszyć i pomagało się oderwać od codzienności, jeśli tak mógł nazwać swoje najemnicze życie. Bo Peter był dla Deadpoola osobą, która wręcz jaśniała dobrem i niewinnością na tle wszystkiego i wszystkich. Oczywiście nie był bez skaz, popełniał błędy, jak każdy człowiek. Jednak, gdy inni przechodzą nad nimi do codzienności, a przynajmniej próbują, Peter dokładał ich sobie jeszcze więcej. Przede wszystkim obwiniał się o śmierć swojego wujka i Gwen, choć według Deadpoola zupełnie niepotrzebnie. I mimo tego, mimo bycia udręczonym swoją historią, obowiązkiem, który ktoś złożył na jego barki bez jakiegokolwiek pytania o pozwolenie, mimo odrzucenia, uznania przez większość świata za kryminalistę, mordercę, mimo tego Peter czerpał przyjemność z życia. Z każdego lotu na pajęczynie, z wiatru, który otulał go zimnymi ramionami na dachach wieżowców i przyprawiał o gęsią skórkę, z prostych czynności, na które Deadpool dawno, a może i być, że od zawsze, przestał zwracać uwagę. Peter był za to tak autentyczny w tym swoim zachwycie życiem i światem, że Wade'owi nierzadko odbierało mowę.
Sam Deadpool nie należał do osób z jakimiś głębszymi przemyśleniami. Większość emocji wyrażał akcentując je wiązanką przekleństw, tak po prostu było najłatwiej. Jednak ktoś, Deadpool za nic nie pamiętał, kto dokładnie, kiedyś mu powiedział:
Żyjemy w skażonym świecie, dlatego, kiedy widzisz coś pięknego, w momencie, gdy czujesz prawdziwe wzruszenie, gdy spotykasz dobrego człowieka - bierz to. Oglądaj, dotykaj, słuchaj. Choćby kwadrans, jeden błysk światła, jedną szczerą rozmowę. Jesteśmy spragnieni czystego dobra, które często mija na tak zwyczajnie i szybko, ze nawet nie zdajemy sobie sprawy, że przeszło przed naszym nosem.
Tym mniej więcej był dla Deadpoola Peter.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz