...

środa, 17 lutego 2016

Sto tysięcy cz.3

Dobre niebo kiedy wszyscy śpią.


 
Deadpool spróbował wyczyścić ostrze katany przeciągając je po koszuli trupa, efekt nie był, jednak zbyt zadowalający, gdyż ubranie jego zlecenia było przesiąknięte krwią. Najemnik wzruszył ramionami, schował oba ostrza i ruszył przed siebie, po drodze kopiąc odciętą głowę, poza pole swojego widzenia. Nie przejął się nawet chowaniem trupa, bo i po co? Każdy, kto spróbowałby go powstrzymać albo osądzić, kilka chwil później wąchałby kwiatki od spodu. Uśmiech nie schodził z jego ust, choć Deadpool czuł się bardziej pusty, niż kiedykolwiek wcześniej. Znów nawiedzały go TE myśli, obraz martwej córki wyrył się pod jego powiekami. Wytrącało go to z równowagi, tak bardzo, że aż bał się mrugać. Dodatkowo wycięcie powiek pomagało tylko na chwilę. Potrzebował akcji, która odgoniłaby chęć...

Samobójstwa?

- Idź precz White – warknął pocierając skronie. Za jakie grzechy musi się jeszcze użerać z tym jebanym sadystą?, myślał rozdrażniony.

Co z tobą Wade? Zrobiłeś się nudny.

Oh, White! Aleś Ty nie miły... Ja wciąż go lubię! Choć rzeczywiście, nie wiem co się stało z twoim humorem, Wade. A gdybyśmy tak coś wysadzili?

Na ten przykład siebie?

I trochę miasta?

Możesz też strzelić sobie w głowę. Albo się powiesić.

Oh! Jak piniata?!

Yellow. Jesteś idiotą.

Wade miał ochotę warknąć na obu, choć miał świadomość, że to nie pomoże. Zawsze pozostawała opcja ostateczna – strzał w głowę, który natychmiastowo i uciszał glosy, chociaż na te kilka chwil. Dodatkowo sprawiał, że Deadpool nie myślał. O niczym. Nie czuł, nie widział porozrywanego ciała swojej córeczki. Błogi niebyt stał się jego przyjacielem na wieczory bez zleceń, a sam Wade już nawet nie przejmował się wycieraniem plamy krwi w salonie. W końcu zalewał ją świeżą dawką na tyle regularnie, że panele straciły swój naturalny kolor, a dywan zesztywniał przy każdym kroku chrzęszcząc przez skrzepy krwi grubo oblepiające frędzle. Wade już podnosił broń, gdy nagle usłyszał wybuch poprzedzony głośnym wrzaskiem.

CHAOS!

White prychnął niezadowolony, a Deadpool pobiegł w stronę eksplozji. Choć raz los mu sprzyjał.

***

Najśmieszniejsze było to, że tego dnia Deadpool został uratowany podwójnie. I przed strzeleniem sobie w łeb i przed kompletnym osunięciem się w ramiona pustki. Dodatkowo zrobił to, ratując kogoś, co naprawdę rzadko mu się zdarzało. Tym razem zrobił wyjątek od reguły, oczywiście nie powstrzymując się przed zamordowaniem przeciwnika. Nie mógł sobie przecież pozwolić na za dużo odstępstw od normy, prawda?

Aktualnie Deadpool siedział na dachu jednego z manhattańskich wieżowców, czyszcząc ostrza i przyglądając się pokiereszowanemu chłopakowi w stroju pająka. Znał go, chociaż nie osobiście. No, bo kto nie słyszał o Niesamowitym Spidermanie?

- Dzięki za pomoc – wysapał Pajęczarz. Był mocno poobijany, jednak nie były to poważne rany. Wciąż miał przyśpieszony oddech i najwidoczniej męczyło go łapanie haustów powietrza przez maskę, bo podwinął materiał, opierając go na grzbiecie nosa. Wade ze zdziwieniem zauważył, że policzki Spidermana były zupełnie gładkie, bez żadnych śladów zarostu, jak i zacięć czy podrażnień po goleniu. Młodziutki.

- Chciałeś chyba powiedzieć: „Wielkie dzięki za uratowanie tyłka!".

- Poradziłbym sobie. I to bez mordowania – to mówiąc założył ręce na klatce piersiowej.

- Zrobiłem to ku chwale G.R.R. Martina! – odparował Wade. I ku jego zupełnemu zdziwieniu Spiderman się roześmiał. No dobra, może było to tylko parsknięcie, ale hej!, śmiech Pajęczarza był naprawdę w czymś w porównaniu do pogardliwych parsknięć, które zwykle otrzymywał. Spiderman potarł szczękę momentalnie poważniejąc.


- Mimo wszystko nie powinieneś go zabijać.

- Zabiłem mordercę.

- I ich liczba na tym świecie nie uległa zmianie – Spiderman sprawnie odbił piłeczkę.

- Dlatego powinienem zabić ich więcej, wtedy bilans wyjdzie na plus.

Kolejne parsknięcie, trochę cichsze, ale jakże satysfakcjonujące. I po chwili, kiedy Spiderman odkaszlnął i znowu przybrał poważniejszy wyraz twarzy, Wade usłyszał jego motto:

- Z ogromną mocą idzie w parze ogromna odpowiedzialność.

Później rozmowa potoczyła się już gładko.

Deadpool nie wiedział nawet, kiedy zaczęło świtać. Spiderman najwidoczniej też stracił poczucie czasu, bo gdy czerń nieba ustąpiła miejsce blademu fioletowi i błękitowi, żeby po chwili błysnąć na horyzoncie żywą pomarańczą, rozejrzał się zdezorientowany i wydał z siebie pomruk niezadowolenia. Wade przekrzywił głowę w pytającym geście.

- Muszę zamontować tu zegarek – mruknął, wskazując nadgarstek gdzie powinien znajdować się mechanizm wypuszczający pajęczą nić – Zagadałem się trochę i znowu będę nieprzytomny w szkole.

Szkoła.

Czyli jednak jego podejrzenia, co do młodego wieku Spidermana były słuszne. Zżerała go ciekawość. Jak młody był Spidey? Ile lat ich dzieliło? Wade miał prawie dwadzieścia sześć lat i nie wyczuł w ich rozmowie żadnej bariery, którą mogłaby spowodować różnica wieku.

- W tym Ci niestety nie pomogę, majsterkowanie, to kompletnie nie moja działka. Ja tam noszę normalny zegarek.

To mówiąc podwinął rękaw kostiumu pokazując swojemu rozmówcy zegarek z Hello Kitty. Śmiech Spidermana złagodziło falę bólu, która uderzyła w niego, gdy tylko pomyślał o córce. Gdy zobaczył zegarek przed oczami od razu stanęła mu jej zmasakrowana dłoń.

- Dzięki za uratowanie skóry. Mam u ciebie dług.

- Wystarczy mi taco.

- Taco?

- Tak, jak się następnym razem spotkamy, wezmę cię na najlepsze taco w tej części Manhattanu.

Mimo tego, że Spidey jeszcze przed chwilą oznajmiał, że musi się zbierać, rozmawiali jeszcze dobre pół godziny.

- Muszę się zwijać – Spiderman podniósł się z dachu i otrzepując tą część ciała, gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę. Deadpool musiał przyznać, że była to całkiem kształtną część ciała. Pajęczarz uniósł dłoń i Wade mógłby się założyć, że dostrzegł uśmiech pod jego maską. Rzucił słowa pożegnania i patrzył jak Spiderman powoli znika wśród wieżowców. Czuł się dziwnie lekki. Manhattan budził się do życia, a Wade Wilson, Wyszczekany Najemnik, dla większości znany, jako Deadpool siedział na dachu jednego z drapaczy chmur i uśmiechał się. Delikatnie, naturalnie, prawdziwie, tak jak rok temu. Tak jak uśmiechał się za życia jego córki.

Całkiem miły gość, co nie?

Deadpool zesztywniał, bo nagle zdał sobie z czegoś sprawę. Przez cały czas, gdy rozmawiał ze Spidermanem, White i Yellow siedzieli zupełnie cicho.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz