Dobre niebo kiedy wszyscy śpią.
Deadpool spróbował wyczyścić ostrze katany
przeciągając je po koszuli trupa, efekt nie był, jednak zbyt zadowalający, gdyż
ubranie jego zlecenia było przesiąknięte krwią. Najemnik wzruszył ramionami,
schował oba ostrza i ruszył przed siebie, po drodze kopiąc odciętą głowę, poza
pole swojego widzenia. Nie przejął się nawet chowaniem trupa, bo i po co?
Każdy, kto spróbowałby go powstrzymać albo osądzić, kilka chwil później
wąchałby kwiatki od spodu. Uśmiech nie schodził z jego ust, choć Deadpool czuł
się bardziej pusty, niż kiedykolwiek wcześniej. Znów nawiedzały go TE
myśli, obraz martwej córki wyrył się pod jego powiekami. Wytrącało go to z
równowagi, tak bardzo, że aż bał się mrugać. Dodatkowo wycięcie powiek pomagało
tylko na chwilę. Potrzebował akcji, która odgoniłaby chęć...
Samobójstwa?
- Idź precz White – warknął pocierając skronie. Za jakie grzechy musi się
jeszcze użerać z tym jebanym sadystą?, myślał rozdrażniony.
Co z tobą Wade? Zrobiłeś się nudny.
Oh, White! Aleś Ty nie miły... Ja wciąż go lubię!
Choć rzeczywiście, nie wiem co się stało z twoim humorem, Wade. A gdybyśmy tak
coś wysadzili?
Na ten przykład siebie?
I trochę miasta?
Możesz też strzelić sobie w głowę. Albo się
powiesić.
Oh! Jak piniata?!
Yellow. Jesteś idiotą.
Wade miał ochotę warknąć na obu, choć miał świadomość, że to nie pomoże.
Zawsze pozostawała opcja ostateczna – strzał w głowę, który natychmiastowo i
uciszał glosy, chociaż na te kilka chwil. Dodatkowo sprawiał, że Deadpool nie
myślał. O niczym. Nie czuł, nie widział porozrywanego ciała swojej córeczki.
Błogi niebyt stał się jego przyjacielem na wieczory bez zleceń, a sam Wade już
nawet nie przejmował się wycieraniem plamy krwi w salonie. W końcu zalewał ją
świeżą dawką na tyle regularnie, że panele straciły swój naturalny kolor, a
dywan zesztywniał przy każdym kroku chrzęszcząc przez skrzepy krwi grubo
oblepiające frędzle. Wade już podnosił broń, gdy nagle usłyszał wybuch
poprzedzony głośnym wrzaskiem.
CHAOS!
White prychnął niezadowolony, a Deadpool pobiegł w stronę eksplozji. Choć
raz los mu sprzyjał.
***
Najśmieszniejsze było to, że tego dnia
Deadpool został uratowany podwójnie. I przed strzeleniem sobie w łeb i przed
kompletnym osunięciem się w ramiona pustki. Dodatkowo zrobił to, ratując kogoś,
co naprawdę rzadko mu się zdarzało. Tym razem zrobił wyjątek od reguły,
oczywiście nie powstrzymując się przed zamordowaniem przeciwnika. Nie mógł
sobie przecież pozwolić na za dużo odstępstw od normy, prawda?
Aktualnie Deadpool siedział na dachu
jednego z manhattańskich wieżowców, czyszcząc ostrza i przyglądając się
pokiereszowanemu chłopakowi w stroju pająka. Znał go, chociaż nie osobiście.
No, bo kto nie słyszał o Niesamowitym Spidermanie?
- Dzięki za pomoc – wysapał Pajęczarz. Był mocno poobijany, jednak nie były
to poważne rany. Wciąż miał przyśpieszony oddech i najwidoczniej męczyło go
łapanie haustów powietrza przez maskę, bo podwinął materiał, opierając go na
grzbiecie nosa. Wade ze zdziwieniem zauważył, że policzki Spidermana były
zupełnie gładkie, bez żadnych śladów zarostu, jak i zacięć czy podrażnień po
goleniu. Młodziutki.
- Chciałeś chyba powiedzieć: „Wielkie dzięki za uratowanie tyłka!".
- Poradziłbym sobie. I to bez mordowania – to mówiąc założył ręce na klatce
piersiowej.
- Zrobiłem to ku chwale G.R.R. Martina! – odparował Wade. I ku jego
zupełnemu zdziwieniu Spiderman się roześmiał. No dobra, może było to tylko
parsknięcie, ale hej!, śmiech Pajęczarza był naprawdę w czymś w porównaniu do
pogardliwych parsknięć, które zwykle otrzymywał. Spiderman potarł szczękę
momentalnie poważniejąc.
- Mimo wszystko nie powinieneś go zabijać.
- Zabiłem mordercę.
- I ich liczba na tym świecie nie uległa zmianie – Spiderman sprawnie odbił
piłeczkę.
- Dlatego powinienem zabić ich więcej, wtedy bilans wyjdzie na plus.
Kolejne parsknięcie, trochę cichsze, ale jakże satysfakcjonujące. I po
chwili, kiedy Spiderman odkaszlnął i znowu przybrał poważniejszy wyraz twarzy,
Wade usłyszał jego motto:
- Z ogromną mocą idzie w parze ogromna odpowiedzialność.
Później rozmowa potoczyła się już gładko.
Deadpool nie wiedział nawet, kiedy zaczęło
świtać. Spiderman najwidoczniej też stracił poczucie czasu, bo gdy czerń nieba
ustąpiła miejsce blademu fioletowi i błękitowi, żeby po chwili błysnąć na
horyzoncie żywą pomarańczą, rozejrzał się zdezorientowany i wydał z siebie
pomruk niezadowolenia. Wade przekrzywił głowę w pytającym geście.
- Muszę zamontować tu zegarek – mruknął, wskazując nadgarstek gdzie
powinien znajdować się mechanizm wypuszczający pajęczą nić – Zagadałem się
trochę i znowu będę nieprzytomny w szkole.
Szkoła.
Czyli jednak jego podejrzenia, co do młodego wieku Spidermana były słuszne.
Zżerała go ciekawość. Jak młody był Spidey? Ile lat ich dzieliło? Wade miał
prawie dwadzieścia sześć lat i nie wyczuł w ich rozmowie żadnej bariery, którą
mogłaby spowodować różnica wieku.
- W tym Ci niestety nie pomogę, majsterkowanie, to kompletnie nie moja
działka. Ja tam noszę normalny zegarek.
To mówiąc podwinął rękaw kostiumu pokazując swojemu rozmówcy zegarek z
Hello Kitty. Śmiech Spidermana złagodziło falę bólu, która uderzyła w niego,
gdy tylko pomyślał o córce. Gdy zobaczył zegarek przed oczami od razu stanęła
mu jej zmasakrowana dłoń.
- Dzięki za uratowanie skóry. Mam u ciebie dług.
- Wystarczy mi taco.
- Taco?
- Tak, jak się następnym razem spotkamy, wezmę cię na najlepsze taco w tej
części Manhattanu.
Mimo tego, że Spidey jeszcze przed chwilą oznajmiał, że musi się zbierać,
rozmawiali jeszcze dobre pół godziny.
- Muszę się zwijać – Spiderman podniósł się z dachu i otrzepując tą część
ciała, gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę. Deadpool musiał przyznać, że
była to całkiem kształtną część ciała. Pajęczarz uniósł dłoń i Wade mógłby się
założyć, że dostrzegł uśmiech pod jego maską. Rzucił słowa pożegnania i patrzył
jak Spiderman powoli znika wśród wieżowców. Czuł się dziwnie lekki. Manhattan
budził się do życia, a Wade Wilson, Wyszczekany Najemnik, dla większości znany,
jako Deadpool siedział na dachu jednego z drapaczy chmur i uśmiechał się.
Delikatnie, naturalnie, prawdziwie, tak jak rok temu. Tak jak uśmiechał się za
życia jego córki.
Całkiem miły gość, co nie?
Deadpool zesztywniał, bo nagle zdał sobie z czegoś sprawę. Przez cały czas,
gdy rozmawiał ze Spidermanem, White i Yellow siedzieli zupełnie cicho.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz