W domu będzie ogień, a do domu proste drogi.
Zaczęło się od tego, że Deadpool wyznał Peterowi co do niego czuje. Potem, chyba po raz pierwszy w życiu, wszystko zaczęło iść idealnie po jego myśli.
***
Wade wstał z samego rana będąc kompletnie szczęśliwy. Tuż obok leżał wtulony w jego klatkę piersiową Peter. Deadpool ponownie dotknął swojej twarzy. Blizny, których tak nienawidził, nagle przestały wydawać mu się, aż takie złe. Oczywiście, nie miał szans na zostanie miss piękności, ale dla niego liczyło się tylko to, że Peter go akceptował takiego, jakim był. Pocałował Parkera w czoło, po chwili czując, jak chłopak zaczyna się wiercić.
- Wade? – chłopak ziewnął szeroko i przetarł oczy.
- A kto inny mógłby leżeć w twoim łóżku?
Peter parsknął śmiechem i spojrzał na niego rozbawiony. Wade przyciągnął go do siebie chowając twarz w jego włosach. Poczuł jak chude ramiona Petera obejmują jego klatkę piersiową, jak chłopak wtula twarz w jego tors i jak zaciąga się jego zapachem.
- Wiesz, że zawsze pachniesz jak świeża krew, proch i meksykańskie żarcie?
- I nie obrzydza cię to?
- Nie, bo to twój zapach – to mówiąc wtulił się w niego jeszcze mocniej.
Wade poczuł, że Peter przytulił go tak bardzo mocno, że wszystko, co było w nim kiedykolwiek połamane, wróciło właśnie na swoje miejsce.
Wiedział, że chciał więcej takich poranków, najlepiej setki lub setki tysięcy. Chciał, żeby na twarzy Petera zawsze pojawiał się te uśmiech, gdy słyszał jego głos, czuł jego zapach, znajdował go w polu widzenia. Chciał być dla niego kimś. Kimś ważnym.
- Jak się spało? – słowa Parkera wyrwały go z rozmyślań.
- Dobrze. Dziś kocham cię o całe wczoraj mocniej.
***
Od tamtego dnia Wade każdego poranka pił najlepszą kawę na świecie, a potem przygotowywał śniadanie dla Petera i jakiś posiłek do szkoły. Później, kiedy Peter był już na lekcjach, ruszał do swojego mieszkania. Przeczesywał laptopa w poszukiwaniu zleceń, ruszał odwiedzić Weasela, w jego barze zawsze znalazł jakąś robotę. Wracał tego samego dnia, tylko czasami brał kilkudniowe zlecenia, ale zawsze starał się zdążyć na poranną kawę. Czasem gdy się spóźniał, czekała na niego na parapecie, przykryta talerzykiem, żeby tak szybko nie wystygła. Na naczynku zawsze leżało jakieś ciastko lub inny jego przysmak.
Wade właśnie wskoczył do domu Petera przez okno, nie potrafił przyzwyczaić się do drzwi, kiedy Peter zaparzał kawę. Przytulił się do jego pleców, całując go w kark.
- Jak się spało?
- Nie narzekam – ziewnął Peter – A jak Twoje wczorajsze zlecenie?
- Wykonane. Teraz będę miał trochę wolnego.
- Świetnie, w takim razie pójdziesz ze mną na patrol – oznajmił podając mu kubek z kawą. Deadpool chciał coś powiedzieć, wywinąć się, ale niecierpiące sprzeciwu spojrzenie Petera mu na to nie pozwoliło.
***
- I tak mijały kolejne dni. Byliśmy ze sobą, oglądaliśmy razem filmy, chodziliśmy na miasta i co noc razem patrolowaliśmy – powiedział Wade upijając łyk herbaty.
Peter patrzył na niego z zaciekawieniem po jego ustach błąkał się lekki uśmiech. Deadpool nie potrafił się powstrzymać i złapał go delikatnie za dłoń od razu rozpoznając jej fakturę. Pogładził kciukiem przyjemnie miękką skórę. Chłopak nie wyrwał ręki, a Wade'owi wydało się, że na lekko zakłopotał go ten gest. Miał ochotę go pocałować, ale nie mógł. Nie, gdy miał właśnie przejść do sedna.
– Trzynastego lutego zaczyna się horror.
***
Kolejny patrol, zapowiadał się tak jak każdy inny. Kilka godzin przeczesywania Nowego Yorku, uważne nasłuchiwanie, poleganie na pajęczych zmysłach Petera, jeśli było to potrzebne – szybka akcja i powrót do domu Deadpoola albo Spider-Mana. Ten sam schemat, od czasu do czasu wzbogacany o Wade'a opatrującego Petera czy nocny seans filmowy. Jedni nazwaliby to monotonią i dawniej Deadpool mógłby się nawet z nimi zgodzić, jednak dziś ich życie było dla niego rutyną, którą pokochał prawie tak samo mocno, jak samego Petera. Chciał się codziennie budzić obok, robić mu poranną kawę, pisać setkę smsów, gdy Parker był na lekcjach, słuchać jego spokojnego oddechu, gdy ucinali sobie drzemkę, obserwować jego poważną i skupioną twarz, gdy odrabiał lekcje. Wszystko, co normalne, było dla Wade'a wyjątkowe, bo nigdy nie miał okazji zasmakować tak zwykłego i szablonowego życia. Do tej pory posiadał tylko kilka takich chwil, wszystkie związane były z Ellie, pielęgnował je w środku, to one dawały mu siłę do działania. Do życia.
Teraz, dzięki Peterowi, miał ich setki, wraz z tymi z jego córką, przez co czuł się naprawdę silny. I szczęśliwy.
Dlatego nie spodziewał się tego, co się stało.
Dlaczego Peter nie zauważył bomby-pułapki Green Goblina? Nie miał zielonego pojęcia. Nie rozumiał czemu jego pajęcze zmysły nie zadziałały.
Widział tylko eksplozje, jej siła odrzuciła go na pobliską ścianę, na chwilę zamraczając, dezorientując i kołując zmysły. Gdy zebrał się z ziemi ciąż nic nie słyszał, w uszach mu piszczało, obraz się zamazywał, oczy zalewała krew. Wydawało mu się, że słyszy wrzaski ludzi, kątem oka widział szalejące płomienie, ale jego wzrok wbity był w to jedno miejsce. Szedł zataczając się na pobliskie auta, tak wolno, tak strasznie wolno.
Ludzie już zaczynali się zbierać naokoło, ale Wade brutalnie ich rozsunął, musiał przecież pomóc Peterowi. Wezwać karetkę, cokolwiek. Na pewno musiało go mocno oparzyć.
To nie wygląda jak oparzenie.
Deadpool stanął, jak wryty. Petera nie było... Dokładniej rzecz biorąc od pasa w dół. Rzucił się do niego szczupakiem, podwinął mu maskę próbując ocucić.
Wciąż dzwonimy na karetkę?
Raczej po koronera.
Wade złapał go za ramiona potrząsając lekko, a następnie tuląc do siebie. Ludzie naokoło bali się podejść bliżej, wszyscy wiedzieli kim by, więc zachowywali bezpieczny dystans. Nie mieli jednak na tyle przyzwoitości, żeby nie robić zdjęć. Miał ochotę wrzasnąć, żeby spierdalali, a najlepiej ich wszystkich zamordować.
- Hej, nie odpływaj mi Petey... - odsunął go od siebie i zająknął się, bo oczy Petera były puste – Ani mi się waż... Ani mi się waż iść tam gdzie nie mogę iść z tobą...
Nie.
Nie...
To się nie mogło tak skończyć. Deadpool czuł, że rzeczywistość naokoło niego się zakrzywia, zaczyna pękać i rozpadać się na drobne kawałki. Jego szczęście, ostoja, spokój, jego miłość.
Jego Peter.
Wszystko to odeszło wraz z ostatnim oddechem chłopaka, który nagle stał się bardzo drobny i kruchy w jego rękach. Wade przytulił się o jego jeszcze ciepłego ciała i zaczął łkać spazmatycznie. To nie mogło się tak skończyć. Nie, nie, nie. Kurwa nie. Deadpool nie wiedział, kiedy zaczął wrzeszczeć, kiedy jego szloch zamienił się w wycie.
Jego Peter.
Nagle poderwał się wyjmując ostrze w kierunku zebranych naokoło.
- To jest kurwa wasza wina – wrzasnął – On chciał was bronić i patrzcie, jak kurwa skończył, jebani tchórze – zrobił krok do przodu, a wszyscy, bez wyjątku, się cofnęli – Spieprzajcie, bo nie ręczę za siebie.
Na jego nieszczęście posłuchali go. Naprawdę chciał się na kimś wyżyć. Potrzebował ogromnego wysiłku, żeby spojrzeć na ciało Petera. Uklęknął przy nim, znowu go obejmując. Peter leżał w jego rękach. Martwy, tak bardzo martwy.Piwne oczy zaczęła przesłaniać mgła. Wade nie potrafił opisać bólu, który właśnie go porwał, stłukł na kawałki i porzucił. Przyłożył czoło do czoła Petera, łapiąc jego policzki między dłonie. Przez chwilę wydawało mu się, że Peter płakał, ale po chwili uświadomił sobie, że były to jego własne łzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz