Witam. Mam dla Was początek dłuższego opowiadania. Chciałam tylko poinformować, że kursywą zapisywane są myśli Yellow Boxa, natomiast pogrubione zostały te należące do White Boxa. Zapraszam wszystkich do czytania i komentowania.
***
Znowu nie zdążył.
Oczywiście. Nigdy nie zdążasz. Taki nieudacznik, jak ty nie może zrobić niczego dobrze.
Gdy oprzytomniał poderwał się do siadu łapiąc głowę między dłonie, próbując za wszelką cenę zapomnieć. Dyszał i dygotał, a obślizgłe macki strachu pełzły po jego plecach, owijając się ciasno wokół klatki piersiowej, ograniczając oddech. Bał się, że zaraz zwymiotuje z natłoku emocji.
- Deadpool?
Podskoczył. W drzwiach salonu stał Peter. Opierał się o framugę, ręce trzymał założone na klatce piersiowej i spojrzeniu mógł dostrzec pytanie. Nie umknął mu też przyśpieszony oddech Parkera, co znaczyło, że ten musiał tu przybiec.
Oh, martwi się! Martwi!
W snach, Yellow. Nikt nie będzie się przejmować takim potworem.
Peter podszedł do niego i usiadł na skraju kanapy. Jak przez mgłę Deadpool przypomniał sobie, że poprzedniego dnia poprosił o możliwość nocowania w domu Spideya, na co ten przystał. Z lekkimi obiekcjami, ale jednak. Ledwo to pamiętał, miał poczucie, że rozmową, którą powinni przeprowadzić zaledwie kilka godzin wcześniej, tak naprawdę odbyła się bardzo dawno temu.
- Mówię do Ciebie.
Przełknął ślinę, modląc się w duchu, żeby Peter tego nie zauważył i rzekł tylko lekko drżącym głosem.
- O co chodzi, pajączku? – czuł, że to nie brzmi tak jak powinno, był cholernie spięty i wiedział, że nie potrafi udawać siebie. Samego siebie sprzed paru godzin. Spiderman uniósł brwi i potargał swoje ciemne włosy w geście zdumienia.
Tak jak zawsze, prawda? Zawsze się tak czochra, gdy nie wie, co powiedzieć. Widziałeś to tysiąc razy!
Eh, Yellow. Chyba ciągle zapominasz, że ten debil rzeczywiście widzi to po raz setny.
- Źle się czujesz? – mimo, że zaprzeczył, to Peter i tak przyłożył dłoń do jego czoła. Był wyraźnie zmartwiony. Deadpool spróbował skupić się na jego dotyku i zepchnąć zły sen w zakątki podświadomości. A najlepiej zapomnieć. Nie chciał go pamiętać.
To nie sen idioto.
A może sen? Może to też jest sen? Może my też jesteśmy, co myślisz White?
Zamknij się Yellow. Zniżasz się do poziomu tego idioty, w którego mózgu przyszło nam zamieszkać.
- Deadpool. Patrzył w zaniepokojone piwne oczy Parkera. Następnie zebrał wszystkie siły, jakie w nim drzemały i wyszczerzył się do niego. Oczywiście, na próżno. Przez strach zapomniał masce, rozgoryczony, że wysiłek poszedł na marne. Peter nawet gdyby chciał nie mógł nic zauważyć. Sam Spiderman oczywiście maski nie miał. Już dość dawno temu Parker zdradził mu swoje prawdziwe imię i nazwisko, po jakimś czasie Deadpool dowiedział się, też gdzie nastolatek mieszka, od tego czasu często go odwiedzał. Skutkowało to tym, że Peter zupełnie nie martwił się o chowanie swojej tożsamości, a co za tym szło – twarzy. Jego spojrzenie przynagliło go do odpowiedzi.
- Nic mi nie jest. Naprawdę – silił się na jakiś żart, ale stwierdził, że to bezcelowe.
- Krzyczałeś przez sen. To był jakiś koszmar czy inne cholerstwo?
Deadpool spuścił głowę i tylko wymamrotał:
- Tak, tak. Peter nie wyglądał na ani trochę przekonanego, ale nie forsował. Deadpool jednak poznał go, aż za dobrze i był pewny, że jest to tylko chwilowe. Szybko wstał z kanapy odrzucając koc na jej drugą stronę. Naciągnął przez głowę górę od kombinezonu i zaczął szukać swoich katan.
- Co to się stało, że nie zostajesz na śniadaniu?
- No wiesz, Pajączku. Zlecenia, praca, mordowanie, te sprawy.
Poprawił pas na biodrach, upewniając się, że nie spadnie i ruszył w kierunku okna. Szybko. Zanim się złamie. Nim dopadł do parapetu, drogę zagrodziło mu szczupłe ciało Petera.
- Ty zawsze zostajesz. Choćbyś miał tysiąc zleceń. Zawsze zostajesz i zużywasz roczne zapasy mąki do zrobienia nienormalnej ilości naleśników, które i tak jakimś cudem pochłaniasz. Jesteś nieswój Deadpool. I nie próbuj mi wmawiać, że wszystko jest dobrze. Coś się stało? Zniszczyłeś coś, gdy spałem?
Najemnik odwrócił się na pięcie i ruszył, niczym automat, w kierunku kuchni. Tylko spokojnie, tylko nie myśleć.
Ty nigdy nie myślisz, w tym Twój cały problem.
- Wade!
Zatrzymał się z ręką zawieszoną w powietrzu zaledwie kilka centymetrów od szafki. Gdy usłyszał swoje imię, prawie się rozpłakał.
Jesteś mięczakiem.
Oh, przestań White. Chłopak nam się po prostu wzruszył.
Słyszał szybki tupot bosych stóp Petera i chwilę później został odwrócony przodem do zdenerwowanego, tym razem już nie na żarty, nastolatka.
- Co cię ugryzło?
- No weź, Spidey. To nic takiego – próbował się wykręcić z rąk Petera.
- Kłamiesz.
- Nie, nie, jak bym mógł okłamać mojego...
- Martwię się o ciebie, cholero. Powiedz mi, co się dzieje. Przecież wiesz, że zawsze słucham. Nawet, gdy nie wyglądam.
Deadpool osunął się na podłogę, chowając twarz w dłoniach.
Ojoj! White, White! Chyba chłopakowi poszły bezpieczniki...
Peter ukucnął przed najemnikiem, spoglądając na w niego sponad szkieł okularów, mimo wszystko wciąż milczał.
Myślisz, że mu powie? Spidey może uznać go za świra.
I tak już uważa, w końcu ten idiota nim jest.
Oh! Tego jeszcze nie było! Spidey pozna nasz sekret!
I wyrzuci nas z domu na zbity pysk.
Pesymista!
- Chciałbym ci powiedzieć – jego głos był roztrzęsiony. Rzeczywiście nigdy nie powiedział Spidermanowi o tym, co się z nim dzieje. – Ale na pewno mi nie uwierzysz.
Peter uśmiechnął się kącikiem ust.
- Stary, pogryzł mnie zmutowany, napromieniowany pająk, przez co mogę chodzić po ścianach. Naprawdę myślisz, że coś mnie jeszcze zdziwi?
- Dobrze. Ale sam tego chciałeś. Przeżywam tą chwilę chyba setny raz. No, może nie do końca chwilę, ale każdy powrót zaczyna się od mojego pojawienia się tutaj. Trwa to różnie, czasem dzień, czasem kilka tygodni, ale za każdym razem wracam tu. Po prostu na końcu zawsze...
Urwał, podkurczając nogi. Wiedział, że się trzęsie, ale nie potrafił za cholerę tego powstrzymać.
- Zawsze? - głos Petera nabrał dziwnej barwy, a Wade był zbyt roztrzęsiony, żeby określić jakiej. Oparł brodę na kolanach, jego nogi wciąż się delikatnie trzęsły, roztarł nasadę nosa, kątem oka widząc chude nogi chłopaka tuż przed nim. Deadpool mruknął coś niezrozumiałego.
- Wade?
- Umierasz. W pomieszczeniu na chwilę zapanowała cisza. Deadpool czuł, jak rozpacz rozrywa go od środka. Nagle blade nogi zniknęły z jego pola widzenia i poczuł, że Parker opiera się o szafkę tuż obok niego.
- Jak umieram?
Spojrzał na Petera zupełnie zszokowany.
- To ty mi wierzysz?
- Tak – Peter podparł dłonią policzek. – A za którymś razem nie uwierzyłem?
- Nigdy Ci nie powiedziałem.
- No widzisz. A więc? Jak umieram?
Oczywiście. Nigdy nie zdążasz. Taki nieudacznik, jak ty nie może zrobić niczego dobrze.
***
Gdy oprzytomniał poderwał się do siadu łapiąc głowę między dłonie, próbując za wszelką cenę zapomnieć. Dyszał i dygotał, a obślizgłe macki strachu pełzły po jego plecach, owijając się ciasno wokół klatki piersiowej, ograniczając oddech. Bał się, że zaraz zwymiotuje z natłoku emocji.
- Deadpool?
Podskoczył. W drzwiach salonu stał Peter. Opierał się o framugę, ręce trzymał założone na klatce piersiowej i spojrzeniu mógł dostrzec pytanie. Nie umknął mu też przyśpieszony oddech Parkera, co znaczyło, że ten musiał tu przybiec.
Oh, martwi się! Martwi!
W snach, Yellow. Nikt nie będzie się przejmować takim potworem.
Peter podszedł do niego i usiadł na skraju kanapy. Jak przez mgłę Deadpool przypomniał sobie, że poprzedniego dnia poprosił o możliwość nocowania w domu Spideya, na co ten przystał. Z lekkimi obiekcjami, ale jednak. Ledwo to pamiętał, miał poczucie, że rozmową, którą powinni przeprowadzić zaledwie kilka godzin wcześniej, tak naprawdę odbyła się bardzo dawno temu.
- Mówię do Ciebie.
Przełknął ślinę, modląc się w duchu, żeby Peter tego nie zauważył i rzekł tylko lekko drżącym głosem.
- O co chodzi, pajączku? – czuł, że to nie brzmi tak jak powinno, był cholernie spięty i wiedział, że nie potrafi udawać siebie. Samego siebie sprzed paru godzin. Spiderman uniósł brwi i potargał swoje ciemne włosy w geście zdumienia.
Tak jak zawsze, prawda? Zawsze się tak czochra, gdy nie wie, co powiedzieć. Widziałeś to tysiąc razy!
Eh, Yellow. Chyba ciągle zapominasz, że ten debil rzeczywiście widzi to po raz setny.
- Źle się czujesz? – mimo, że zaprzeczył, to Peter i tak przyłożył dłoń do jego czoła. Był wyraźnie zmartwiony. Deadpool spróbował skupić się na jego dotyku i zepchnąć zły sen w zakątki podświadomości. A najlepiej zapomnieć. Nie chciał go pamiętać.
To nie sen idioto.
A może sen? Może to też jest sen? Może my też jesteśmy, co myślisz White?
Zamknij się Yellow. Zniżasz się do poziomu tego idioty, w którego mózgu przyszło nam zamieszkać.
- Deadpool. Patrzył w zaniepokojone piwne oczy Parkera. Następnie zebrał wszystkie siły, jakie w nim drzemały i wyszczerzył się do niego. Oczywiście, na próżno. Przez strach zapomniał masce, rozgoryczony, że wysiłek poszedł na marne. Peter nawet gdyby chciał nie mógł nic zauważyć. Sam Spiderman oczywiście maski nie miał. Już dość dawno temu Parker zdradził mu swoje prawdziwe imię i nazwisko, po jakimś czasie Deadpool dowiedział się, też gdzie nastolatek mieszka, od tego czasu często go odwiedzał. Skutkowało to tym, że Peter zupełnie nie martwił się o chowanie swojej tożsamości, a co za tym szło – twarzy. Jego spojrzenie przynagliło go do odpowiedzi.
- Nic mi nie jest. Naprawdę – silił się na jakiś żart, ale stwierdził, że to bezcelowe.
- Krzyczałeś przez sen. To był jakiś koszmar czy inne cholerstwo?
Deadpool spuścił głowę i tylko wymamrotał:
- Tak, tak. Peter nie wyglądał na ani trochę przekonanego, ale nie forsował. Deadpool jednak poznał go, aż za dobrze i był pewny, że jest to tylko chwilowe. Szybko wstał z kanapy odrzucając koc na jej drugą stronę. Naciągnął przez głowę górę od kombinezonu i zaczął szukać swoich katan.
- Co to się stało, że nie zostajesz na śniadaniu?
- No wiesz, Pajączku. Zlecenia, praca, mordowanie, te sprawy.
Poprawił pas na biodrach, upewniając się, że nie spadnie i ruszył w kierunku okna. Szybko. Zanim się złamie. Nim dopadł do parapetu, drogę zagrodziło mu szczupłe ciało Petera.
- Ty zawsze zostajesz. Choćbyś miał tysiąc zleceń. Zawsze zostajesz i zużywasz roczne zapasy mąki do zrobienia nienormalnej ilości naleśników, które i tak jakimś cudem pochłaniasz. Jesteś nieswój Deadpool. I nie próbuj mi wmawiać, że wszystko jest dobrze. Coś się stało? Zniszczyłeś coś, gdy spałem?
Najemnik odwrócił się na pięcie i ruszył, niczym automat, w kierunku kuchni. Tylko spokojnie, tylko nie myśleć.
Ty nigdy nie myślisz, w tym Twój cały problem.
- Wade!
Zatrzymał się z ręką zawieszoną w powietrzu zaledwie kilka centymetrów od szafki. Gdy usłyszał swoje imię, prawie się rozpłakał.
Jesteś mięczakiem.
Oh, przestań White. Chłopak nam się po prostu wzruszył.
Słyszał szybki tupot bosych stóp Petera i chwilę później został odwrócony przodem do zdenerwowanego, tym razem już nie na żarty, nastolatka.
- Co cię ugryzło?
- No weź, Spidey. To nic takiego – próbował się wykręcić z rąk Petera.
- Kłamiesz.
- Nie, nie, jak bym mógł okłamać mojego...
- Martwię się o ciebie, cholero. Powiedz mi, co się dzieje. Przecież wiesz, że zawsze słucham. Nawet, gdy nie wyglądam.
Deadpool osunął się na podłogę, chowając twarz w dłoniach.
Ojoj! White, White! Chyba chłopakowi poszły bezpieczniki...
Peter ukucnął przed najemnikiem, spoglądając na w niego sponad szkieł okularów, mimo wszystko wciąż milczał.
Myślisz, że mu powie? Spidey może uznać go za świra.
I tak już uważa, w końcu ten idiota nim jest.
Oh! Tego jeszcze nie było! Spidey pozna nasz sekret!
I wyrzuci nas z domu na zbity pysk.
Pesymista!
- Chciałbym ci powiedzieć – jego głos był roztrzęsiony. Rzeczywiście nigdy nie powiedział Spidermanowi o tym, co się z nim dzieje. – Ale na pewno mi nie uwierzysz.
Peter uśmiechnął się kącikiem ust.
- Stary, pogryzł mnie zmutowany, napromieniowany pająk, przez co mogę chodzić po ścianach. Naprawdę myślisz, że coś mnie jeszcze zdziwi?
- Dobrze. Ale sam tego chciałeś. Przeżywam tą chwilę chyba setny raz. No, może nie do końca chwilę, ale każdy powrót zaczyna się od mojego pojawienia się tutaj. Trwa to różnie, czasem dzień, czasem kilka tygodni, ale za każdym razem wracam tu. Po prostu na końcu zawsze...
Urwał, podkurczając nogi. Wiedział, że się trzęsie, ale nie potrafił za cholerę tego powstrzymać.
- Zawsze? - głos Petera nabrał dziwnej barwy, a Wade był zbyt roztrzęsiony, żeby określić jakiej. Oparł brodę na kolanach, jego nogi wciąż się delikatnie trzęsły, roztarł nasadę nosa, kątem oka widząc chude nogi chłopaka tuż przed nim. Deadpool mruknął coś niezrozumiałego.
- Wade?
- Umierasz. W pomieszczeniu na chwilę zapanowała cisza. Deadpool czuł, jak rozpacz rozrywa go od środka. Nagle blade nogi zniknęły z jego pola widzenia i poczuł, że Parker opiera się o szafkę tuż obok niego.
- Jak umieram?
Spojrzał na Petera zupełnie zszokowany.
- To ty mi wierzysz?
- Tak – Peter podparł dłonią policzek. – A za którymś razem nie uwierzyłem?
- Nigdy Ci nie powiedziałem.
- No widzisz. A więc? Jak umieram?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz