Ogień strawi wszystko
Wokoło niego wszystko płonęło. Wsłuchał
się w trzask ognia trawiącego wszystko, z czym tylko zetknęły się jego jęzory,
w brzęczenie psującej się instalacji i ciche jęki ofiar. Po raz nie wiadomo
który przeładował broń; Barrett M82 w jego rękach niósł śmierć od dziesiątek
lat, dziś jednak to on wybierał cel. Namierzał uspokajał oddech, ryglował
obracając zamek tak, aby się zamknął i strzelał. Świst kuli – muzyka dla jego
uszu. Kiedy lufa, suwadło oraz zamek odskoczyły do tyłu, czekając, aż ponownie
zmieni ich położenie, mignął mu kolejny cel, a on nacisnął spust. Zamontowany
na lufie hamulec wylotowy zmniejszył odrzut, dzięki czemu Barrett pozostał w
mniej więcej tej samej pozycji. Krzyki. Też chciał wrzeszczeć, a nawet wyć.
Uspokoił oddech.
Ilu to już?
- Ponad czterdziestu Stevie, przecież widziałeś wszystkie strzały.
Chłopiec siedział obok niego, ogień oświetlał jego twarz, przez co wydawał
się Bucky'emu jeszcze bardziej drobny. W dłoniach obracał jeden z pustych
magazynków. Na jego twarzy widział cień niezadowolenia. Buck wiedział, że Steve
nie pochwał tego masowego mordu, ale musiał go zawieść jeszcze ten jeden raz.
Ostatni raz, obiecał sobie. W końcu jeśli nie będzie szybki, to HYDRze odrośnie
nowa głowa.
Cel.
Oddech.
Strzał.
Krzyk.
Cisza.
Bucky włożył do Barretta kolejny magazynek.
To chyba ostatni.
- Też mam taką nadzieję, Stevie.
Podniósł się z ziemi zdejmując z pleców CZ Vz. 61 E Skorpion. Przełączył na
półautomat i zszedł ze swojej kryjówki. Słyszał cichy tupot stóp tuż za nim.
- Zostań tu. Nie wiem czy wszystkich czysto trafiłem.
Przecież wiesz, że nie może mi się nic stać.
Barnes chciał powiedzieć coś w stylu: Wolę się nie upewniać, ale nie chciał
się kłócić z chłopakiem. Szedł po magazynie kompletnie się nie kryjąc, w końcu
nie miał już przed kim. Płomienie lizały ściany, ale zupełnie się nimi nie
przejmował. Mijał kolejne ciała, rozglądał się czy ogień dobrze się
rozprzestrzenia, musiał się upewnić, że całe to miejsce pójdzie z dymem. Nawet
gdyby miał zginąć razem z nim. Budynki naokoło zaczynały się zawalać, słyszał
to, ale nawet nie przyspieszał kroku. Trupy, które mijał nie poruszały się, nie
dochodziły go też żadne jęki czy charkot. Czysto wykonana robota.
Dopiero gdy doszedł do drzwi magazynu
jeden z żołnierzy poruszył się i spojrzał mu w oczy. Gdy tylko mężczyzna go
rozpoznał na jego twarz wstąpiło przerażenie, wiedział, że nie ma szans z
Zimowym Żołnierzem. Był młody, nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia parę lat.
Barnes słyszał, jak woła matkę, jak prosi go o litość, ale podniósł broń bez
najmniejszego nawet ukłucia winy. Nad nim nikt się nie litował.
Coś jasnego mignęło z boku i nagle między nim, a żołnierzem z symbolem
Hydry na piersi stanął Steve.
To tylko dzieciak, taki jak ja czy ty. To nie on
cię skrzywdził.
Bucky opuścił broń i spojrzał ponad Stevem, co notabene nie było ciężkim
zadaniem, przyglądając się młodemu żołnierzowi. Ustrzelił go w nogę, więc nawet
gdyby pozwolił mu odejść, prawdopodobnie nie dałby rady doczołgać się w jakieś
bezpieczne miejsce. Chłopak powtarzał błagania niczym litanię, co zaczynało
doprowadzać go do szału
Bucky.
- Nie ma tu nikogo dobrego Steve, jeśli ktoś dołączył do HYDRY, to jest
takim samym potworem jak ja – warknął znowu unosząc broń. Tu nawet nie chodziło
tylko o zemstę, nie. Chciał, żeby wiedzieli, że stworzenie Zimowego Żołnierza
nie ujdzie im płazem. Chciał być ich koszmarem. Chwycił żołnierza za kurtkę i
podniósł do góry, jego oczy wypełniły czysty strach. Buck wyrzucił go przez
drzwi magazynu podążając za nim. Na zewnątrz płomienie rozprzestrzeniły się
szybciej, otaczały ich, ogień trzaskał, a Buck miał nieodpartą chęć strzelenia
żołnierzowi w tył głowy. Zamiast tego kopnął go w żebra, biodro, a na końcu w
szczękę.
To na pewno potrzebne?
Steve stał koło niego bujając się na stopach z rękami założony z tyłu.
Spojrzał na niego przewiercając go niebieskimi ślepkami czekając na odpowiedź.
Bucky spojrzał na niego i powiedział cicho, ale bardzo wyraźnie.
– Niech im powie Stevie. Niech wiedzą, że po nich idę. Że spalę HYDRĘ w
zarodku, że nie zostanie z nich nic, co mogłoby urosnąć w nową głowę.
Chłopiec kiwnął głową i poszedł przed siebie przechodząc nad żołnierzem.
Buck pokręcił głową ruszając za Stevem, po chwili ginąc w płonącym lesie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz