Szkicownik
Było też jeszcze coś. Coś, o czym Steve
nikomu nie powiedział. To nie tak, że nie ufał Samowi czy Nataszy. Wręcz
przeciwnie, zawierzyłby obu swoje życie i wiedział, że na pewno by się na nich
nie zawiódł. Oboje dowiedli tego pomagając mu w poszukiwaniach Bucky'ego.
Jednak istniały takie rzeczy, które Steve wolał zostawić tylko dla siebie. Poniekąd
po to, żeby sam je porządnie przemyśleć. Co prawda wraz z Peggy i Buckym
stracił osoby, które zawsze kontrolowały jego zapędy do robienia szalonych
rzeczy bez wcześniejszego ich zaplanowania, ale ta sytuacja była inna.
Wiedział, że jeśli coś zawali, to może nie być drugiej szansy. A tu chodziło o
Bucky'ego. Musiał dać z siebie wszystko.
Zacisnął dłoń na skrawku kartki.
Po upadku z helicaliera Rogers trafił do
szpitala i przeleżał tam ponad dwa tygodnie. Nawet serum nie mogło przyspieszyć
zrastania się kości, choć gdyby nie ono Steve dawno byłby trupem. Może nawet
spróbowałby się stamtąd wyślizgnąć, ale był bardzo dobrze pilnowany przez Sama
i Romanoff, którzy chyba domyślali się, co chciał zrobić. Oczywiście nie mógł
po prostu ruszyć w poszukiwaniu swojego przyjaciela, ale nie potrafił też
znieść bezsensownego leżenia w szpitalnym łóżku. Po prostu czuł się kompletnie
bezsilny, a nienawidził tego uczucia. Uspokoiła go dopiero obietnica od
Nataszy, że uruchomi swoje kontakty i załatwi mu dokumenty. Pomogło, choć tylko
częściowo.
Gdy w końcu go wypuścili prawie wybiegł ze
szpitala chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu. Po przekroczeniu progu od
razu skierował się do sypialni, żeby rozpakować torbę z rzeczami, które miał w
szpitalu, ale już w progu zesztywniał nie mogąc się ruszyć. Jego ciało
przygotowało się do obrony, krew przyspieszyła, czuł jak tętni w żyłach.
Ona tam była.
Leżała spokojnie na łóżku czekając, aż ktoś jej dotknie. Instynkt Steve'a
szalał, alarmując go o czyjejś obecności, ale Rogers był pewny, że zarówno
drzwi, jak i okna były zamknięte przez cały jego pobyt w szpitalu. Szybko
przebiegł się po mieszkaniu, szukał jakiegokolwiek śladu wtargnięcia tu siłą.
Nie znalazł nic, ale ktoś tu był. To było pewne.
Wrócił do sypialni i uniósł tarczę. Pogładził
powierzchnię, była przyjemnie chłodna, ale gdy Steve przyłożył do niej dłoń
poczuł bijące ze środka ciepło. Czuł ogromną ulgę, że jej nie utracił. Tarcza
była jego odwieczną towarzyszką, to ona chroniła go i jego bliskich i to ona
przeleżała z nim te dziesiątki lat pod lodem. Odłożył ją delikatnie na ziemię,
opierając przy tym o nogę łóżka.
I wtedy to zobaczył.
Szkicownik leżał na posłaniu, jeszcze przed chwilą przykryty tarczą,
czekając, aż go podniesie. Steve czuł, że drżą mu dłonie; nie potrafił się
pozbyć uczucia déjà vu. Zupełnie tak, jakby to się już zdarzyło. I to nie
pierwszy raz.
Bo przecież nie był.
Złapał szkicownik, odwrócił i otworzył go na ostatniej stronie. Nie musiał
kartkować, po prostu wiedział czego szukał oraz gdzie może to znaleźć. To było
tylko kilka, bardzo niestarannie naskrobanych linijek, jakby ten, kto trzymał
ołówek bardzo się spieszył. Odcyfrowanie bazgrołów każdemu zajęłoby długie
godziny, ale nie Steve'owi. On wszędzie poznałby akurat to pismo, tak podobne
do bazgrania, jak kura pazurem. Przejechał palcem po literach, lekko je przy
tym rozcierając, w końcu korzystał z miękkich ołówków, jednak słowa pozostały
dla niego zrozumiałe. I podniosły jego kącik w górę.
Przestań zostawiać wszędzie swoje rzeczy, Deklu.
Nie wiem czy zauważyłeś, ale jesteś już
dorosłym facetem do cholery.
Dlatego też Steve nie potrafił uwierzyć, że Buck wciąż był pod kontrolą
HYDRY. Po prostu nie. Nie gdy po raz setny czytał te dwa nagryzmolone zdania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz