...

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Ciasto ze śliwkami cz.2

Szkicownik


Było też jeszcze coś. Coś, o czym Steve nikomu nie powiedział. To nie tak, że nie ufał Samowi czy Nataszy. Wręcz przeciwnie, zawierzyłby obu swoje życie i wiedział, że na pewno by się na nich nie zawiódł. Oboje dowiedli tego pomagając mu w poszukiwaniach Bucky'ego. Jednak istniały takie rzeczy, które Steve wolał zostawić tylko dla siebie. Poniekąd po to, żeby sam je porządnie przemyśleć. Co prawda wraz z Peggy i Buckym stracił osoby, które zawsze kontrolowały jego zapędy do robienia szalonych rzeczy bez wcześniejszego ich zaplanowania, ale ta sytuacja była inna. Wiedział, że jeśli coś zawali, to może nie być drugiej szansy. A tu chodziło o Bucky'ego. Musiał dać z siebie wszystko.

Zacisnął dłoń na skrawku kartki.

Po upadku z helicaliera Rogers trafił do szpitala i przeleżał tam ponad dwa tygodnie. Nawet serum nie mogło przyspieszyć zrastania się kości, choć gdyby nie ono Steve dawno byłby trupem. Może nawet spróbowałby się stamtąd wyślizgnąć, ale był bardzo dobrze pilnowany przez Sama i Romanoff, którzy chyba domyślali się, co chciał zrobić. Oczywiście nie mógł po prostu ruszyć w poszukiwaniu swojego przyjaciela, ale nie potrafił też znieść bezsensownego leżenia w szpitalnym łóżku. Po prostu czuł się kompletnie bezsilny, a nienawidził tego uczucia. Uspokoiła go dopiero obietnica od Nataszy, że uruchomi swoje kontakty i załatwi mu dokumenty. Pomogło, choć tylko częściowo.

Gdy w końcu go wypuścili prawie wybiegł ze szpitala chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu. Po przekroczeniu progu od razu skierował się do sypialni, żeby rozpakować torbę z rzeczami, które miał w szpitalu, ale już w progu zesztywniał nie mogąc się ruszyć. Jego ciało przygotowało się do obrony, krew przyspieszyła, czuł jak tętni w żyłach.

Ona tam była.

Leżała spokojnie na łóżku czekając, aż ktoś jej dotknie. Instynkt Steve'a szalał, alarmując go o czyjejś obecności, ale Rogers był pewny, że zarówno drzwi, jak i okna były zamknięte przez cały jego pobyt w szpitalu. Szybko przebiegł się po mieszkaniu, szukał jakiegokolwiek śladu wtargnięcia tu siłą. Nie znalazł nic, ale ktoś tu był. To było pewne.

Wrócił do sypialni i uniósł tarczę. Pogładził powierzchnię, była przyjemnie chłodna, ale gdy Steve przyłożył do niej dłoń poczuł bijące ze środka ciepło. Czuł ogromną ulgę, że jej nie utracił. Tarcza była jego odwieczną towarzyszką, to ona chroniła go i jego bliskich i to ona przeleżała z nim te dziesiątki lat pod lodem. Odłożył ją delikatnie na ziemię, opierając przy tym o nogę łóżka.

I wtedy to zobaczył.

Szkicownik leżał na posłaniu, jeszcze przed chwilą przykryty tarczą, czekając, aż go podniesie. Steve czuł, że drżą mu dłonie; nie potrafił się pozbyć uczucia déjà vu. Zupełnie tak, jakby to się już zdarzyło. I to nie pierwszy raz.

Bo przecież nie był.

Złapał szkicownik, odwrócił i otworzył go na ostatniej stronie. Nie musiał kartkować, po prostu wiedział czego szukał oraz gdzie może to znaleźć. To było tylko kilka, bardzo niestarannie naskrobanych linijek, jakby ten, kto trzymał ołówek bardzo się spieszył. Odcyfrowanie bazgrołów każdemu zajęłoby długie godziny, ale nie Steve'owi. On wszędzie poznałby akurat to pismo, tak podobne do bazgrania, jak kura pazurem. Przejechał palcem po literach, lekko je przy tym rozcierając, w końcu korzystał z miękkich ołówków, jednak słowa pozostały dla niego zrozumiałe. I podniosły jego kącik w górę.

Przestań zostawiać wszędzie swoje rzeczy, Deklu. Nie wiem czy zauważyłeś, ale jesteś już 
dorosłym facetem do cholery.

Dlatego też Steve nie potrafił uwierzyć, że Buck wciąż był pod kontrolą HYDRY. Po prostu nie. Nie gdy po raz setny czytał te dwa nagryzmolone zdania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz